Martin Bourboulon widzi powieść Aleksandra Dumasa jako prostolinijną sensacyjną intrygę. Czerpie z całego narracyjnego dobrodziejstwa szpiegowskiego kina, a D'Artagnana stawia w roli tajnego
W kieszeni list polecający od ojca. Przy pasie naostrzona szpada. Pewnie nieco zawyżone ego i krystalicznie rozumiane pojęcie honoru. Szarmanckość, bezkrytyczny szacunek do władcy i wrodzona duma z Francji. Poznajcie Charlesa D'Artagnana (François Civil). Niech nie zmyli Was upaprana błotem facjata, potargany płaszcz i podobieństwo do rozerwanego przez wiatr stracha na wróble. To włóczęga tylko tymczasowy. Przede wszystkim jednak chłopak o złotym sercu z jasno określonym życiowym celem. Tym marzeniem jest wstąpienie do szeregu królewskich muszkieterów. Formalna droga do werbunku wydaje się przy tym nieco wyboista. Trzeba więc iść na skróty i trzeba podejmować ryzyko. Wszystko oczywiście z podniesionym czołem i brawurą komiksowego superbohatera.
Dla reżysera, Martina Bourboulona, historyczność wydarzeń ma charakter marginalny. Potrzebna jest ona oczywiście do rozstawienia pionków po obu stronach szachownicy. Zaznaczenia, kto knuje i spiskuje, a kto pozostaje wierny i niezłomny. Na tronie siedzi marionetkowy król Ludwik XIII (Louis Garrel), a dołki pod nim kopie dwulicowy kardynał Richelieu (Eric Ruf). Francję zaczyna rozrywać religijna wojna między protestantami a katolikami, korytarze Wersalu aż pęcznieją od dworskich intryg, zdrad i interesów. Każdy chce coś ugrać i zbliżyć się do tronu. Władza to duży tort, o którego nawet okruszki wielu walczy. Dla twórców spiskowy entourage służy przede wszystkim do zbudowania nastroju, poczucia nieufności i uzasadnienia konieczności szybkich obustronnych reakcji. Bo naprawdę nie ma na co czekać. To kino, w którym pierwszoplanowe role odgrywają czas i pęd. Raz na włosku wisi życie przyjaciela, kiedy indziej bezpieczeństwo całego królestwa.
Głównym atutem "Trzech muszkieterów"jest warsztatowa biegłość połączona z realizacyjną pomysłowością. Pojedynki na szpady zazwyczaj zrobione są na długich ujęciach. Kamera Nicolasa Bolduca krąży między walczącymi, przechodzi od planów totalnych do zbliżeń, wydobywa popłoch i zamęt, ale nie gubi przy tym orientacji na głównych bohaterów. Taka jest leśna konfrontacja muszkieterów z gwardzistami kardynała, kiedy płynnie przeskakujemy między D'Artagnanem, Atosem (Vincent Cassel), Aramisem (Romain Duris) a Portosem (Pio Marmaï). Misterny krwawy balet. Ciosy i cięcia słusznie ważą i brzmią, ruch jest zamaszysty i efektowny, ale zawsze naturalny. Techniczny popis wsparty autentycznym fizycznym wysiłkiem. Płaszcz i szpada jak się patrzy. Realizacyjna poprzeczka bywa postawiona wyżej. Wymagająca umiejętnego oświetlenia scena nocnego mordobicia w strugach deszczu jest na pewno kolejnym dużym osiągnięciem. Twórcy co chwilę wychodzą z jakąś formalną propozycją: grą barw i świateł (bal u księcia Buckingham), kompozycją kadrów (ślub) czy finałowym zawieszeniem akcji, będącym kuszącym zaproszeniem do kina na grudniową kontynuację.
Szermierka słowna przychodzi scenarzystom również z dużą łatwością. Dialogi oparte na szybkich ripostach, flircie i zaczepkach korespondują z awanturniczym tonem całości. Twórcy w portretowaniu wiodących postaci są pobieżni, ale przy tym konkretni, eksponując definiujące bohaterów pojedyncze cechy osobowości (odwaga, ufność, spryt). W tym świecie przyjaźń cementują wspólnie wyznawane wartości, ale jeszcze lepiej robi to przecież wspólny wróg. Zawiązywanie relacji między muszkieterami opiera się na umawianych bez większego zastanowienia pojedynkach z sekundantem. Do tego wystarczy drobnostka, nieporozumienie albo nietakt. Scenarzyści zręcznie balansują wtedy na granicy zgrywy i parodii gatunku. Żądanie satysfakcji jest absurdalnym, ale jedynym rozsądnym dla obu stron rozwiązaniem. Śmierć jak kromka chleba. D'Artagnan przyjmuje kolejne wyzwania jak zaproszenia do znajomych na Facebooku. Z lekkością i swobodą rozwijany jest też romantyczny wątek muszkietera z Konstancją (Lyna Khoudri). Interesowna wymiana przysług z czasem przemienia się w bezinteresowną wymianę uczuć. Ładne to, słodkie i aktorsko przekonujące.
Proporcje między "portretem czasów" a XVII-wiecznym akcyjniakiem rozłożone są zdecydowanie na korzyść tego drugiego. Od fabularnej zawiłości i społecznej panoramy dużo ważniejsze są widowiskowość i spektakl. Ze słownymi grami wygrywają szermierskie potyczki, nad politycznym podstępem górują operatorskie akrobacje. "Trzem muszkieterom" bliżej do "Szklanej pułapki" niż historycznego fresku. Martin Bourboulon widzi powieść Aleksandra Dumasa jako prostolinijną sensacyjną intrygę. Czerpie z całego narracyjnego dobrodziejstwa szpiegowskiego kina, a D'Artagnana stawia w roli tajnego agenta w służbie Jego Królewskiej Mości. Cała reszta to okolicznościowa scenografia i miniona technologia. Gra o władzę ciągle przebiega przy użyciu tych samych metod manipulacji, wpływów i nacisków. Kostium wierny epoce, ale współczesne kino gatunku. W ten oto sposób dostajemy prawdziwie nowoczesną adaptację literackiej klasyki.